old trafford

Po tylu długich dniach oczekiwania w końcu zaczęła się liga angielska. Ta najlepsza, dostarczająca niewiarygodnych emocji, zwrotów akcji, pięknych goli. Teraz znowu mieliśmy zacząć nowy etap w Manchesterze, ale już lepszy, obfitujący w  trofea.

R E K L A M A

Jestem pewna, że większość kibiców Czerwonych Diabłów spodziewała się wygranej zarówno w pierwszej, jak i w drugiej kolejce. W końcu mieliśmy za sobą naprawdę świetny sezon przygotowawczy. Tamte letnie spotkania to nareszcie były mecze, na które przyjemnie się patrzyło, nie było już kopania się po czołach. Graliśmy ładnie – zarówno efektownie, jak i efektywnie i co by nie mówić,  to takiego stylu nie było u nas już od dawna. Wśród kibiców United zapanował optymizm. I aż chciałoby się rzec „oczywiście” nadszedł czas na mecze oficjalne i przegrywamy. Po czymś takim człowiek zaczyna się zastanawiać na co nas tak naprawdę stać w nadchodzącym sezonie? Czy znowu będziemy musieli pisać, że tamte wygrane z Realem Madryt, czy też Liverpoolem to były tylko nic nieznaczące i mało istotne spotkania, które tak naprawdę wcale nie były miarodajne w kontekście naszych możliwości?

Nie będę tutaj ukrywać, że jestem kibicem, który szybko ulega wszelkim emocjom. Wygrywamy w Ameryce mówię- Wow, ale to będzie sezon! Co tam City, co tam Chelsea?! My mamy van Gaala i on poprowadzi nas do sukcesów! Widziałam i wiedziałam, że potrzebujemy wzmocnień w obronie i w środku pomocy, ale po tournee po głowie przeszła mi taka myśl, że może jednak damy radę z tymi piłkarzami, których mamy. Oczywiście, wolałabym jednak, żeby te konieczne transfery zostały wykonane, jednak w przypadku małego déjà vu z zeszłego roku, czyli Woodwarda, który zaczął działać 31 sierpnia i ostatecznie skończyło się tylko na wielkich zapowiedziach, byłam w stanie uwierzyć, że może nam się powieść bez nowych graczy. Przed spotkaniem ze Swansea zderzały się we mnie dwie sprzeczności:  serce mówiło – rozniesiemy ich 5-0! A rozum- spokojnie, wystarczy że strzelimy jedną bramkę więcej od nich. Wtedy też będę zadowolona. Najważniejsze żeby wygrać. Jednak tak się ostatecznie nie stało i mój idylliczny światopogląd legł w gruzach, został tylko ten bardziej racjonalny. Do drugiego meczu podeszłam już spokojniej – byleby wygrali, obojętnie jak, ale niech zdobędą te 3 punkty, później wszystko będzie prostsze. Jednak ponownie obejrzałam to co rok temu, nie było żadnej magii van Gaala. To nie żaden cudotwórca, tylko zwykły człowiek, który wprawdzie ma swoją wizję, ale potrzebuje czasu żeby wprowadzić ją w życie. Znowu gołym okiem było widać, że musimy wzmocnić środek pola, bo jeżeli nasi pomocnicy nie dają sobie rady ze Swansea i Sunderlandem to tylko można sobie wyobrazić jak dwójkę: Herrera- Fletcher, albo tym bardziej duet Fletcher- Cleverley rozniosłaby para Matic- Fabregas. Środkowy pomocnik jest absolutną koniecznością, jeżeli chcemy grać jak równy z równym z czołowymi klubami ligi. Carrick dwa lata temu rozegrał sezon wybitny, ale nie jest coraz młodszy. Fletcher ma za sobą ciężką chorobę i chwała mu za to, że wrócił do futbolu, ale pierwsze dwa ligowe mecze dobitnie pokazały, że to nie jest ten poziom. Szkot gubił się przy najprostszych podaniach. Cleverleya nie postrzegam w roli wybawcy naszego środka pola, a Felliani znowu jest kontuzjowany. Duże nadzieje pokładam w młodym Hiszpanie. Herrera naprawdę zaimponował mi swoją grą w Ameryce i jestem pewna, że to tylko kwesta czasu nim zacznie się tak dobrze spisywać w lidze. Jednak nie oszukujmy się- sam sobie nie pogra.

„Na początku był Chaos” – według Biblii tak właśnie narodził się świat. Dokładnie tak samo postrzegam nasz ligowy start. To jest jeden, wielki chaos. To nie jest  Manchester Louisa van Gaala z Ameryki, to jest ten Moyesowy Manchester, który traci bramkę jako pierwszy i nie wie co zrobić dalej, bądź gubi się budowaniu ataku pozycyjnego, który nie zaskakuje żadnego rywala- a przecież na tournee tak bardzo imponowaliśmy tym elementem gry. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy ja na boisku widzę tych samych zawodników co w Stanach? Bo wyglądają tak, jakby po powrocie do Anglii wszyscy przeszli jakąś transformację – niestety na gorsze. Po prostu człowiek siedzi przed tym telewizorem i ręce opadają, jak się znowu patrzy na tę bezradność. Ale potem przyszła kolejna myśl- to tylko początek. Holender dopiero co zaczął swoją pracę i potrzebuje trochę czasu, żeby na angielskiej ziemi stworzyć swój własny futbolowy świat. Nie ma nic od razu. To zdanie cały czas sobie powtarzam, licząc na to, że w końcu nadejdą te lepsze czasy.

I co teraz? Czy znowu mamy się nastawić na sezon pełen porażek i upokorzeń? Czy ponownie stwierdzenie „musimy jak najszybciej wrócić na właściwe tory” będzie tym, pojawiającym się najczęściej w pomeczowych wypowiedziach? Moim zdaniem nie. To mimo wszystko będzie bardzo dobry sezon w naszym wykonaniu. Skąd ten optymizm? Emocje związane z naszymi pierwszymi meczami już trochę opadły i znowu pojawił się pewien rozsądek. Tamte mecze przedsezonowe to nie mógł być przypadek. Ok, jedno dobre spotkanie miało prawo się zdarzyć, ale jeżeli wszystkie były bardzo dobre to nie mogła być kwestia szczęścia. To musiało być coś więcej. To była pewnego rodzaju zapowiedź tego, co czeka nas, gdy LvG wszystko poukłada. I nie bójmy się powiedzieć, że przy odpowiednich wzmocnieniach (błagam Ed, ściągnij jakiegoś środkowego pomocnika) my naprawdę prędzej, czy później powinniśmy walczyć o tytuł. Mam wrażenie, że te dwa ligowe mecze to była jeszcze niezaleczona choroba zeszłego sezonu. Piłkarze podświadomie przypomnieli sobie o zeszłorocznych porażkach i było widać to na boisku. Ale ja mam pewność, że van Gaal ma najlepszą receptę na tę przypadłość. Często mogliśmy przeczytać, że Holender trenuje mózgi piłkarzy, a nie ich nogi. I w tym rzecz. Nasi zawodnicy potrzebują kogoś, kto przywróci im wiarę w siebie. Na nowo pokaże, że oni wszyscy nie znaleźli się w Manchesterze United dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, tylko dzięki swoim wysokim umiejętnościom i jak będą dawać z siebie wszystko, naprawdę są w stanie wygrywać ze wszystkimi.

Myślę, że te pierwsze mecze trochę ostudziły nasze emocje i oczekiwania. Ale paradoksalnie może to i dobrze, że takie spotkania miały miejsce? Z całą pewnością lepiej, że przydarzyły się teraz, niż w jakimś decydującym momencie całych rozgrywek w kwietniu. Dzięki spotkaniom przeciwko Swansea i Sunderlanowi znowu zobaczyliśmy nasze słabości i będziemy mogli szybciej je wyeliminować. Konkretnie zrobi to nasz manager. A my zwykli fani cały czas będziemy skazani na tę wieczną sinusoidę emocji. Będzie pewnie wiele złości i nerwów przy ewentualnych porażkach, których będzie- mam nadzieję -jak najmniej. Poza tym kilka zawałów serca przed telewizorem, w czasie niezapomnianych come-backów. Ale będzie też wiele radości i szczęścia, gdy będziemy wygrywać. Trzeba się pogodzić z tym, że nie zawsze jest różowo. Często po porażkach mawia się, że właśnie w takich momentach można rozpoznać prawdziwy kibiców, którzy mimo wszystko cały czas wspierają swój zespół. Mam wrażenie, że po ostatnim sezonie, ale i po najnowszych „dokonaniach” Czerwonych Diabłów nasi fani zostali poddani wielkiej próbie. Nie każdemu udało się ją przejść, jednak Ci którzy zostali mogą liczyć na wielką satysfakcję, gdy nasz zespół znowu wejdzie na szczyt. Mocno wierzę, że tak się właśnie stanie.